Artykuł

Po sezonie

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Po+sezonie-101452
Seriale to literatura epicka naszych czasów. Podczas gdy kino często zatrzymuje się w pół kroku, one idą coraz dalej i wciąż przesuwają granicę tego, co w głównym nurcie dozwolone. Bywa, że sami boimy się tego, co czeka na nas w następnym odcinku. 

Przede wszystkim tempo. To, co wyróżnia pokazywany w HBO GO i HBO On Demand serial "Bez tajemnic" na tle telewizyjnego repertuaru, to odmienne uczucie przepływu czasu. Sztuczka ukryta jest gdzieś w różnicy między godzinną sesją w gabinecie psychoterapeuty Andrzeja Wolskiego a około 25 minutami, w których uczestniczymy w terapii na prawach widza. Pozornie tracimy więcej niż połowę. Ale tylko pozornie. Niewiele też się dzieje, właściwie wszystko już się wydarzyło, jest "po czasie”. Post-soap w dosłownym tego słowa znaczeniu. Klasa!



Gadające głowy

Pierwsze słowo, jakie pada w serialu, to najpospolitsze polskie przekleństwo, drugie – przepraszam. Poza tym mówi się dużo i ciekawie. Talking cure – jak mawiała anglojęzyczna pacjentka Freuda, a duch wiedeńczyka powraca w serialu w postaci mniejszych lub większych tropów. Andrzej, w chwili głębokiego zawodowego kryzysu, po dwóch sezonach wyczerpujących terapii, wyjedzie na rok do Wiednia, by tam znaleźć siły na trzeci sezon. Powracającym motywem rozmów jest mimowolne skojarzenie upływającego czasu sesji i mijającego życia. "Nasz czas się skończył” – tą formułą Andrzej skłania pacjentów do powrotu do rzeczywistości. Kontrakt pacjenta i terapeuty gwarantuje, jeśli zajdzie taka potrzeba, spotkanie w kolejnym tygodniu. Podobnie – serial. Poza nimi, poza telewizją i gabinetem, nie ma niestety powtórki z życia. Ten pełen melancholii nastrój pryska pod wpływem temperamentów jego pacjentów - im młodszych, tym mniej skłonnych do zadumy. "Dzielić gówno na atomy” – tego nie lubi Weronika (Małgorzata Bela), bohaterka pierwszego odcinka i to w jej cieniu Andrzej pracuje jeszcze długo po ich rozstaniu. Zanim odkryje, że to jego własna smuga cienia. 

W pierwszym sezonie Andrzej jeszcze przypominał, przynajmniej wyglądem, terapeutę z amerykańskiej wersji serialu "In Treatment". Na szczęście charakteryzatorzy odpuścili i z każdym odcinkiem Wolski coraz bardziej upodabniał się do Jerzego Radziwiłowicza z kina moralnego niepokoju. Skupienie. Kąciki ust jakby obciążone wrodzonym smutkiem. Właściwie Wolski-terapeuta był od początku gotowy, dzięki wielu rolom spowiedników w filmografii Radziwiłowicza ("Ryś", "Śmierć jak kromka chleba", "Wino truskawkowe", "Pokłosie"). Z kolei Andrzej-pacjent, prywatnie mniej powściągliwy i znacznie bardziej uparty, wszedł na plan serialu HBO w aurze swej kreacji w "Glinie". Nie bez powodu przypominam te role, bo "Bez tajemnic" opiera się na kunszcie aktorskim w większym stopniu niż inne seriale. Niewątpliwie, każdy sezon gromadzi zestaw typowych przypadków w różnym wieku: neurotyczne nastolatki, wypaleni młodzi ludzie, pacjenci w kryzysie wieku średniego itd. Statyczne ujęcia, stałe miejsce spotkań, monologi pacjentów – wszystko sprawia, że całe zadanie spoczywa na barkach aktorów. Owe "przypadki” zyskują psychologiczne wysokie prawdopodobieństwo dzięki pierwszorzędnym aktorom, takim jak Marcin Dorociński, Ilona Ostrowska, Łukasz Simlat, Magdalena Cielecka, Magdalena Popławska, Danuta Stenka, Janusz Gajos, Stanisława Celińska. Zwłaszcza elementarne zadanie aktorskie – płacz – realizują mistrzowsko. Zresztą, jak mawia jedna z pacjentek, "Jak nie płaczę, to nie płacę”. Samotni czy w związkach, dzietni i bezdzietni, ci, którzy mają wszystko przed sobą i ci, którzy mają wszystko za sobą. Zajęci życiem pozornym czy wyczerpani doświadczeniami – płaczą (i płacą). 



150 za godzinę

W gabinecie Andrzeja nie ma przysłowiowej kozetki. Sam zasiada w fotelu, ale pacjentom proponuje kanapę. Ma to o tyle symboliczne znaczenie, że choć terapie są zazwyczaj indywidualne, to i tak pacjenci "zasiadają” podświadomie z całymi rodzinami, rodzicami i dziećmi. Poza tym miejsca spotkań zmieniają się co sezon w wyniku wyborów życiowych Andrzeja. "Bez tajemnic" rozpoczyna się w obszernym gabinecie podmiejskiej wilii. W drugim sezonie, po podziale majątku, funkcję gabinetu pełni salon z aneksem kuchennym w starym mieszkaniu w śródmieściu. W trzecim sezonie – Andrzej, równie osamotniony jak jego pacjenci, przyjmuje w nowoczesnym wieżowcu medycznym w centrum miasta. W każdym z tych miejsc na samopoznanie pacjentów dyskretnie pracuje też symbolika rekwizytów, wydobywane przez operatora refleksy i odbicia w szklanych blatach stolików, okien, luster. Zmienia się status Andrzeja, ale nie zmienia się koszt sesji. 100 i 50 złotowe banknoty na stoliku Andrzeja nie pozostawiają wątpliwości, że samopoznanie jest przywilejem i nie każdy może użalać się w komforcie. Przedstawiciele klasy średniej, ich dzieci i ich rodzice, odszyfrowują traumy swych biografii.  

W związku z tym można by się zastanowić, na ile rodzime "Bez tajemnic" jest sformatowane właśnie na polskie warunki. Przypomnę, że idea serialu opiera się na izraelskim formacie "Be-tipul" i amerykańskiej serii "In Treatment". Dla widzów serial popularyzujący terapię, oswajający z sytuacją sesji, ma inne znaczenie niż dla indywidualnych pacjentów.  Współczesna kultura terapii strywializowała osiągnięcia psychoanalizy w postaci poradników, psychotestów i psychozabaw. Nie dajmy się jednak zniechęcić. Jeśli wzorzec pochodzi z Izraela, można założyć, że "Be-tipul" jest jednym z przejawów kultury terapii rozumianej niekiedy jako kultura posttraumatyczna, dokładniej – postholokaustowa. W rodzimej odmianie leczymy skutki traumy transformacji, która nałożyła się na indywidualne przemiany i przełomy. Oczywiście, nie jest to serial społeczno-polityczny, zdecydowanie – intymny. Gdyby jednak, metodą interpretacji pomyłek, przejęzyczeń, swobodnych skojarzeń i analizy snów spróbować odkryć jego ukrytą strukturę, wówczas jawi się jako serial nieświadomości zbiorowej, a nie indywidualnej. 

Powrót do przeszłości

W drugim sezonie, pośród wielu książek w gabinecie Andrzeja, Natalia (Magdalena Cielecka) znajduje pożółkłą książeczkę z serii "500 zagadek…" wydawanych w PRL-u przez Wiedzę Powszechną. Znalazło się w niej 500 zagadek filmowych, przyrodniczych, wojskowych, chemicznych… Andrzej wertuje między sesjami, nomen omen, 500 zagadek historycznych. Skoro wszystko się już wydarzyło, pozostaje objaśnić nieuchwytny dla bohaterów sens minionych wydarzeń. Najdłuższą historię terapii ma właśnie Natalia, która trafiła do Andrzeja w nieplanowanej ciąży przed ponad piętnastoma laty, a teraz wraca "po dziecko”. Dominują poczucie winy i tłumiony gniew. Małżonkowie tworzą przeciwko sobie fronty z dziećmi, te z kolei, jak czułe barometry, wskazują stopień dysfunkcji całej rodziny. Koszty rozstań rodziców ostatecznie ponoszą ci, którzy nie prowadzą jeszcze życia na własny rachunek, rachunek krzywd i strat. Jak się wydaje, każdy model wychowania kończy się porażką. Andrzej mediuje między małżonkami, między rodzicami a dziećmi, między nieświadomością a świadomością, rozwodząc się w tle z własną żoną. Ku zdumieniu młodych ludzi związek nie opiera się na miłości, ale na pracy w ramach niepisanej umowy gospodarowania wzajemną energią psychiczną. Sesje, gdzie wykonuje się tę zaległą pracę, okazują się bardzo wyczerpujące. Empatyczny Andrzej także opada na tył fotela ze zmęczenia. Płeć i wiek głównego bohatera wskazują na to, że najbardziej zaniedbanym zadaniem jest ojcostwo. Wieńczy je przełomowa scena golenia nieprzytomnego ojca Andrzeja w szpitalu.



Dramaturgia serialu opiera się nie tylko na relacji terapeuty i pacjenta, ale również na zamianie miejsc. Wszyscy bywają pacjentami, nieliczni terapeutami. Sam Andrzej Wolski regularnie spotyka się ze swoją superwizorką, Barbarą Lewicą (Krystyna Janda). Wówczas jako pacjent (bo ostatecznie superwizja zmienia się w terapię) może sobie pozwolić na uwagi typu: "Jak długo można siedzieć i chrzanić w kółko to samo?” albo "Tak, zachowałaś się jak dobry terapeuta, a raz mogłabyś się zachować jak człowiek”. Barbara jest zawsze opanowana, ale Janda od powściągania swego aktorskiego temperamentu wpada w irytujący nosowy ton. Gra swoją rolę i jak dotąd, nie wyszła z siebie, nie zeszła z wyższego fotela zawodowego autorytetu. Pod koniec drugiego sezonu, na wieść o odejściu Andrzeja, wypada na moment z roli. Kiedy mu wyznaje: "Byłeś moją inspiracją” – widzimy Agnieszkę i Birkuta, a rozpadające się w czołówce filmu kawałki kamienia są kawałkami marmuru. Ikony polskiego kina podtrzymują się w objęciach. "Nasz czas już się kończy?” – pyta przez łzy Barbara.

Sądzę, że to reżyserii Jacka Borcucha (autora "Tulipanów", reżysera większości odcinków pierwszego i drugiego sezonu) zawdzięczamy zapadające w pamięć kreacje aktorów starszego pokolenia. Oczywiście, pokolenie trzydziestolatków i początkujących czterdziestolatków broni swego miejsca na czerwonej kanapie, ale to Janusz Gajos i  Stanisława Celińska, poza Radziwiłowiczem i Jandą, tworzą wybitne role, a ich bohaterowie – o dziwo! – najszybciej pracują nad sobą. Niechętni i zdystansowani do psychoterapii, szczerze się dziwią: "I tak codziennie od 9 rano? I ludzie za to płacą? Za takie gadanie?”. Odkrywanie starszego pokolenia jest bardziej fascynujące, bo są jakby podwójnie zamknięci, ich traumy są ukryte w przeszłości i to przeszłości przed 1989 rokiem. Zarazem odważniej stawiają czoła i życiu, i terapii, inaczej niż rozhisteryzowane pokolenia kultury terapii. Mniej pretensji, mniej roszczeń, bardziej realne oczekiwania. Jak mówi Gustaw (Janusz Gajos), Ślązak, dyrektor z zawodu: "Życie jest jakie jest. Żyjemy, żyjemy, a potem umieramy, i już”. Troskliwy ojciec pyta: "Pokochać samego siebie? A co z innymi ludźmi?”. To jego historia pokazuje, jak daleką drogę odbyliśmy w dosyć krótkim czasie, a mianowicie ze śląskich familoków do medytacji w Indiach, dokąd ruszył w poszukiwaniu córki-lesbijki. A do czego zdolny jest Janusz Gajos? Do recytacji z ekranu telefonu komórkowego "Odejścia syna marnotrawnego" Rainera Marii Rilkego. Jakby ktoś bliznę rozdarł w nową ranę!  

Stanisława Celińska w 3. sezonie prawdopodobnie zdobędzie się na równie dużo, a może i na więcej. Magdalena Popławska z borderline już na pierwszej sesji jest w gorszej rozsypce niż Magdalena Cielecka w dołku drugiego sezonu. Do ligi mistrzów wkroczył Stuhr junior w roli nowego superwizora Andrzeja. Na razie trwa próba sił, superwizja ma charakter mistrzowsko-synowski. "Moment, wolniej, zaraz” – stopuje młodego Andrzej. Tempo jest bowiem kluczowe. 

To co? Widzimy się za tydzień.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones