Młody yuppie (Edward Norton), wbity w narzucony przez "wyścig szczurów" styl życia, cierpi na bezsenność. Za namową lekarza trafia na spotkania terapeutyczne ludzi ciężko i śmiertelnie chorych. Paradoksalnie odnajduje - w spotkaniach pełnych bólu i cierpienia - spokój. Wkrótce spotyka na swej drodze przewrotnego anarchistę Tylera Durdena
Serio, bez ironii.
Brzmi mocarnie, dużo lepiej niż oryginalny tytuł.
To ten moment kiedy siedemnastoletni krytycy kina piszą coś o braku wierności oryginałowi. Przetłumaczylibyście jak? "Klub walki"? "Zgromadzenie w celu stoczenia pojedynku"?
Kto jeszcze zauważył wyskakującego na ułamek sekundy w pojedynczych klatkach Brada Pitta? My mamy na razie dwa takie momenty
Mimo że nie obejrzałem za dużo filmów to mogę stwierdzić ze to jest jeden z najlepszych jaki w życiu widziałem, nie sugerujcie sie tytulem bo ja przez tytul "fight club" myślałem że to będzie film o bijatykach a nie jestem fanem tego typu filmów a ten film nie jest o tym 10/10