Na samym początku, reżyser Damien Chazelle, wita nas wesołą piosenką, śpiewaną przez kierowców, stojących w korku. Po tej scenie, wiedziałem, że będzie dobrze. Piosenka, która dodaje energii,
Na samym początku, reżyser Damien Chazelle, wita nas wesołą piosenką, śpiewaną przez kierowców, stojących w korku. Po tej scenie, wiedziałem, że będzie dobrze. Piosenka, która dodaje energii, świetnie zorganizowana obsada, miłe dla oka, nie przesadzone kolory, a wszystko w jednym ujęciu. Trudno o lepszą sekwencję otwierającą. Dalej obserwujemy pierwsze spotkanie, oraz dzień z życia głównych bohaterów. Ona pracuje w kawiarni i bez przerwy ubiega się o role w filmach. On jest pianistą jazzowym, marzącym o własnym lokalu. Nie zobaczymy tu miłości od pierwszego wejrzenia. Pierwsze spotkanie bohaterów nie zwiastuje miłości, drugie jedynie nienawiść, dopiero przy trzecim widzimy rosnące uczucie. To uczucie widać, słychać i czuć, pomiędzy Ryanem Goslingiem a Emmą Stone, jest naturalna chemia, ale w końcu przećwiczyli to już w "Kocha, lubi, szanuje" i w "Gangster Squad". Oprócz tego, oboje są świetnymi aktorami i wprowadzają sporo od siebie do filmu. Chodź ze względu na rolę Andrew Garfielda i Natalie Portman nie możemy być pewni co do ich Oscarów.
Wizualnie film również jest świetny, doskonała praca kamerą, pięknie i nie przesadnie nasycone kolory, wspaniale dobrane kostiumy, to wszystko pokazuje nam dlaczego Los Angeles, jest zwane Miastem Gwiazd, oraz dlaczego Chazelle jest mistrzem i przyszłością kina. Sukces to między innymi dbałość o detale. Reżyser potęguje miłość między bohaterami, buduje napięcie, a to wszystko potrafi przerwać dzwonkiem smartphona.
Muzyka w tym filmie sama w sobie jest arcydziełem, wprawia nas w odpowiedni nastrój, raz napawając pozytywną energią, a raz dołując i dając niepewność, co do oczekiwanego happy endu. Justin Hurwitz świetnie się spisał, ale duży wkład w muzykę miała też obsada. Ryan Gosling specjalnie nauczył się po mistrzowsku grać na fortepianie, a John Legend, na gitarze, oboje pokazując, czym jest poświęcenie aktorskie. Nominację do Oscara za najlepszą muzykę i dwukrotna nominacja za najlepszą piosenkę, mówią same za siebie.
Podsumowując, "La La Land" wbił mnie w fotel i przez dwie i pół godziny, ani na moment nie znudził. Jest to pewniak, jeśli chodzi o Oscara za najlepszy film. Osobiście chętnie zobaczyłbym sequel, lub spin-off. Pozostało nam czekać co po "Whiplash" i "La La Land" Damien Chazelle zaserwuje nam za kolejne dwa lata.