Recenzja filmu

Wszystko wszędzie naraz (2022)
Dan Kwan
Daniel Scheinert
Michelle Yeoh
Stephanie Hsu

W tę i nazad

Trochę wstyd się do tego przyznawać, ale w 2022 roku nie byłem częstym bywalcem kin. Owszem, nie mogłem sobie odpuścić premier tych produkcji, które wpadły mi w oko, lecz koniec końców miałem
Trochę wstyd się do tego przyznawać, ale w 2022 roku nie byłem częstym bywalcem kin. Owszem, nie mogłem sobie odpuścić premier tych produkcji, które wpadły mi w oko, lecz koniec końców miałem wrażenie, jakoby był to stosunkowo mdły i nudny okres czasu dla kinematografii. Dlatego też postanowiłem nadrobić zaległości i na dobre rozpoczęcie roku Anno Domini 2023 wybrałem się na ślepy seans "Wszystko wszędzie naraz".

Pisząc "ślepy seans", mam na myśli "jakimś cudem nie widziałem ani jednego materiału promującego film, co w czasach, gdy internet stał się częścią naszego życia, jest to coś wręcz nie do pomyślenia". Tym bardziej jedyne rzeczy, które uprzednio słyszałem na temat filmu, były dosłowną powodzią superlatyw: przytłaczająca liczba przytłaczająco pozytywnych recenzji, które sugerowały nadejście Mesjasza kina niezależnego. 

I w pewnym sensie się nim okazał, jako że to wciąż najlepiej zarabiająca produkcja w historii wytwórni A24. I to mnie niezmiernie cieszy, bo film, jakiego miałem okazję doświadczyć, był rzeczywiście dobry. Nawet bardzo dobry. Tylko że nie tak dobry, jak to mówią wszyscy wokół, ale... po kolei.


Przede wszystkim pierwsza i najważniejsza rzecz, za którą muszę pochwalić duet Danielsów (tj. twórców tego filmu, gdzie Daniel Radcliffe grał pierdzące zwłoki), to kunszt, z jakim zarysowali swoją wizję na komediowe science-fiction akcji, a następnie przelali ją na taśmę, mając do dyspozycji żałosne (przynajmniej jak na standardy post-Marvelowskiego Hollywood) 25 milionów dolarów budżetu.

"Wszystko..." ma styl. Mnóstwo stylu. Film wygląda, brzmi i pachnie po prostu obłędnie, atakując swoją świeżością co tylko się da. Niemniej jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że czasami więcej tu "Matrixa" niż świeżości. Charakterystyczna zielona poświata obecna na ekranie podczas lwiej części aktu pierwszego i sam rdzeń historii opowiadający o szarym człowieku, który wykracza poza bariery sensownego postrzegania świata, aby go uratować, mówią same za siebie.


Pozostając w temacie szarego człowieka, nie skłamałbym, gdybym powiedział, że Evelyn Quan (Michelle Yeoh) jest chyba najciekawszą przedstawicielką wszelkiej maści everymanów, jakich moje oczy miały okazję zobaczyć na dużym ekranie przez ostatnie kilka lat. Naprawdę trudno jej nie kibicować i nie czuć szczerej sympatii. W porównaniu do chłodnego, wiecznie kalkulującego Neo, epatuje energią uroczo nieporadnej przedszkolanki, która desperacko próbuje posklejać swoje stale rozpadające się życie. Widać, że doskonale "załapała" kierunek Danielsów i, mimo że świetnie wpasowała się w stricte komediowy paradygmat całości, nierzadko potrafi pokazać Reevesowskiego pazura.

I tutaj pod zadaniem domowym Dana Kwana i Scheinerta postawić muszę pierwsze czerwone kreski, ponieważ nadzwyczajnie nieznośny jest bardzo mocny nacisk na jego komediowy wydźwięk. Tylko nie zrozumcie mnie źle. Chociaż humor "Wszędzie" jest jego sercem, bywają momenty, gdzie jest on uporczywie nierówny. Było kilka scen, przy których zamiast śmiać się w niebogłosy, stękałem z zażenowania. Właściwe chrząknięcia i parsknięcia wydawałem natomiast na zaskakująco złożoną chemię pomiędzy wszystkimi postaciami, jakie Evelyn spotyka na swojej drodze do osiągnięcia multiświatowej doskozzy (np. Jamie Lee Curtis jako urzędniczka z piekła rodem, która bez wątpienia skradła sporą część tego szoł).


Jak już wspomniałem, komedia jest sercem "Naraz". Jego duszą jest natomiast akcja. I, och, cóż to była za akcja! Przysięgam na kamienie z doklejonymi plastikowymi oczkami, że The Daniels początkowo zamierzali zrobić prosty pastisz produkcji matrixopodobnych ("Sucker Punch" bądź "Niepamięć"), ale gdzieś po drodze tak się skupili na burzy mózgów, że przez zupełny przypadek pozwolili swoim pracownikom rozpisać i nakręcić jedne z najbardziej hipnotyzujących sekwencji walki wręcz, jakie miałem przyjemność zobaczyć od czasu... Sam nie wiem. Wspomnianego już "Matrixa"? "Raid"? A może "Kill Billa"?

E tam... Bądźmy poważni. Przecież Danielsi chcieli zrobić bardziej-komedię-mniej-akcyjniaka, prawda? Nie mieli żadnych powodów na to, by pozwolić sobie na eksperymenty różnymi formatami obrazu, synchronizacją tempa bijatyk ze ścieżką dźwiękową, a do tego utrzymania tego trudno osiągalnego uczucia, jakoby każdy cios i kopniak miał swoją wagę. A jednak to zrobili. Czy celowo? Patrząc na to, o czym wspominałem akapit wyżej, jestem święcie przekonany, że to bardziej produkt uboczny szalenie utalentowanej ekipy filmowej, aniżeli część oryginalnej wizji.


Teraz poczułem się zmuszony pomarudzić i wskażę kolejny powód, dla którego "Wszystko wszędzie naraz" nie może osiągnąć swojej ostatecznej formy. Jest nim duża część aktu drugiego, która kompletnie wykoleja pozytywny rytm całego przedstawienia. Zamiast pozwolić szalonej akcji i chemii między postaciami mówić samym za siebie, przepuszcza na pierwszy plan tonę i pół niepotrzebnej ekspozycji. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby ta nie wróciła w akcie trzecim, do tego podana na znacznie lepszym talerzu.

Wydaje mi się, że cała ta sekwencja została dokręcona do filmu wskutek jakichś dziwnych obaw wytwórni, jakoby widownia nie miała prawa czekać na ujawnienie motywacji głównego zagrożenia do końcówki filmu, "bo tak". No ale jako że ten bajgiel zagłady został zeżarty przez mistrzynię quan-fu, wszystko na tym świecie stało się nieco lepsze. Zwłaszcza, gdy do tego bajgla porówna się powoli marniejące Hollywood, a do tego żarłoka panów z A24, którzy trafili w dziesiątkę, podejmując decyzję o dofinansowaniu i dystrybucji tegoż filmu.

Pomimo wielu wad nie boję się nazwać "Wszystko wszędzie naraz" "Matrixem 4", który okazał się być lepszy od tego prawdziwego "Matrixa 4" – to po prostu świetnie poprowadzony film akcji, który po odsączeniu z siermiężnego komizmu jest godny czerpania garściami ze źródła szczerej awangardy. Stanowi też przy tym żywy dowód na to, że każdy z nas kocha pooglądać nieco niepoważnego, pozytywnie nastawionego chaosu.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
O tym jak duet Daniel Kwan & Daniel Scheinert pozostawili mnie w ogromnym zachwycie po seansie ich... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones