To mój trzeci po "Prisoners" i "Enemy" film Denisa Villeneuve. Najlepszy z tej trójki.
W 2011 roku dostał nominację do Oscara w kategorii obcojęzycznej i przegrał ze znacznie słabszym "In a better world".
Dwójce bliźniaków umiera matka. W testamencie oświadcza, że pozwoli się pochować tylko jeśli uda im się dostarczyć dwa zapieczętowane listy - jeden do ich ojca, a drugi do brata. Obu nie znają i nigdy nie widzieli. Powracają w tym celu do miejsca swoich narodzin - na Bliski Wschód.
Podczas podróży odtwarzają straszną historię, piekło przez jakie przeszła ich matka podczas bardzo krwawego konfliktu muzułman z chrześcijanami.
Villeneuve to jednak solidny i konkretny reżyser. Dwie historie bardzo spójnie łączą się w jedną, żaden wątek nie okazuje się zbędny a zakończenie wgniata w fotel.
Dobrze wie, jak zrobić wrażenie na widzu, nawet gdy nie pokazuje niektórych scen wprost a pozostawia je jego wyobraźni.
W paru momentach zastanawiałem się, czy to nie jest najmocniejszy (również ze względu na scenę, która w Hollywood nigdy by nie przeszła) i najsmutniejszy film jaki widziałem.
Wszystko jest okraszone pięknymi zdjęciami i piosenkami Radiohead, uderzającymi już od pierwszej sceny.
Narracja jest nieśpieszna i o ile mi to nie przeszkadzało, bo pozwoliło dokładnie i autentycznie opowiedzieć całą historię, to tych bardziej niecierpliwych może miejscami znużyć. Natomiast końcówka podnosi całość o poprzeczkę w górę.
Ode mnie 10/10, muszę go obejrzeć drugi raz. A Villeneuve niech kręci kolejny film!
Moim zdaniem film jest bezczelną arabską propagandą, a mnie bardziej rozśmieszył niż wzruszył, szczególnie scena z autobusem. Chrześcijańscy terroryści mordujący niewinne arabskie kobiety. Brzmi znajomo, tylko powinno być jakby odwrotnie. Po tym numerze przestałem traktować ten film poważnie, choć jest naprawdę pięknie zrobiony, muzyka, klimat, zdjęcia itp robią wrażenie.
Wojna domowa w tym kraju zaczęła się po tym jak setki tysięcy palestyńskich uchodźców wygnanych z powstającego Izraela, znalazło azyl w Libanie. W licznych obozach uchodźców powstawały komórki nielegalnie działających organizacji terrorystycznych, których działalność z czasem uzyskała państwową akceptację i wsparcie ze strony arabskich rządów. Wystarczy poczytać kilka zdań na temat wojny w Libanie, by odczytać ten film jako nachalną propagandę na miarę naszego Pokłosia. Też lubię Radiohead i ładne zdjęcia. ale to trochę za mało by nazwać film arcydziełem.
Rozminąłeś się z sensem tego filmu.
Chodziło przecież o nakręcającą się spiralę agresji po której ostatecznie zostaje tytułowe Pogorzelisko.
Zarówno w tle - po stronie Chrześcijan i Muzułmanów, a także u matki i jej oprawcy.
Szkoda, gdy wspaniały film jest przekreślany przez osobiste sympatie/antypatie i prywatne poglądy.
W sztuce najważniejsze jest to co przekazuje, a nie to co widać. Autorzy filmu pod pretekstem tej historii próbowali ukazać, okrucieństwo i bezsens wojny, która zabija w ludziach człowieczeństwo. Po wojnie, jak po pożarze domu pozostaje pogorzelisko.
Przecież zamach na autobus to autentyczne zdarzenie. Falanga chrześcijańska zabiła 27 arabskich osób, przeważnie kobiety dzieci.