Odważny, bezkompromisowy, konsekwentny. Pokazuje nasz rodzimy brud, który nie zamiata pod dywan. Niektórym to przeszkadza. Tym, którzy wolą lukier i brylantynę w filmach. Świat nie jest doskonały, zwłaszcza nasz kraj. Nonsens goni absurd, który płodzi patologię. Wystarczy włączyć wiadomości lub reportaże w tv. Smarzowski z nich czerpie i przekłada na język filmowy. W sposób pozbawiony obłudy i zakłamania. Nawet jeśli czasami przerysowuje realia i nadaje im skrajne barwy. Jest jednak twórcą niezbędnym. Taki polski odpowiednik Von Triera :)
Jeśli chodzi o formułę filmową, to Smarzowski faktycznie pod pewnymi względami przypomina Larsa von Triera. Oraz Wernera Herzoga, Stanleya Kubricka, Martina Scorsese, Quentina Tarantino, Davida Cronenberga, Johna Watersa, braci Coen, Gusa Van Santa, Wesa Andersona, Paula Thomasa Andersona, Sama Peckinpaha, Alfreda Hitchcocka, Terry'ego Gilliama i Davida Lyncha - konkretnie chodzi o brak w ich filmach protagonisty - głównego pozytywnego bohatera, z którym widz mógłby się utożsamiać i mu kibicować. W filmach Smarzowskiego również nie ma takiej postaci, co jak na polskie warunki jest ewenementem. Choć trzeba przyznać, że i pozostali wymienieni twórcy są bardzo charakterystyczni.