czyli odcinek pp. Ostrowską i Simlatem jako małżeństwem na zakręcie. Mister S. rzucał
kwestie jakby przystawiono mu pistolet do głowy i miał świadomość że i tak poza bratem
Rydzykiem nikt go nie słucha. Chyba się połapałem na czym polega słabość tej produkcji.
To marne dialogi, bardzo króciutkie, urywane zdania, po których zapada cisza, mająca w
domyśle dać widzowi czas na przetrawienie zawiłości ludzkiego umysłu. Uczestniczyłem w
grupach terapeutycznych, również w seansach one-to-one i wiem, że są one czasem tak
nabuzowane emocjami, że "Bez tajemnic" ma przy nich siłę falującej firanki. Ilona
Ostrowska miała więcej kobieco-fizyczno-bolesnej prawdy do przekazania i przez to była
autentyczniejsza. Żale stolarza mnie nie przekonały, życia nienarodzonego bronił ze swadą
przysypiającego w rogu sali kelnera. Czyli została pani Janda, ciekawe co nam "zapoda"? A
terapeuta - jak to ten terapeuta - swoje dłonie składa jak na reklamie salonu tipsów.
Nie wydaje mi się by scenariusz był problemem, podoba mi się warstwa tekstowa, jest bardzo odświeżająca jak na polską telewizję. Problemem jest aktorstwo, a konkretniej Radziwiłowicza, w mojej opinii on totalnie się nie sprawdza w tej roli, i z odcinka na odcinek coraz bardziej mi działa na nerwy. Ta jego gestykulacja przypomina mi tych wszystkich polityków pobierających lekcje zachowania u Tymochowicza, i składa się na bardzo nienaturalny całokształt, poproszę odcinki z nim wyciętym.
Też brałem udział w sesjach, i pewien ich wycinek jest całkiem nieźle zarysowany tutaj, ino aktorzy nie potrafią tego oddać, z mojego doświadczenia jest w nich często bardzo dużo milczenia, i miejsca na zastanowienie się (Janda o tym wspominała , że tu trzeba umieć oddać myślenie).
Żaden porządny psycholog, terapeuta, nie będzie wyciągał za język .